W tym roku jesień przyszła, nagle, niespodziewanie, nie zapraszana przez nikogo. I jeszcze żeby przyszła nasza polska złota jesień..... ale nie, ta jest z gatunku ponurych listopadowych.
Słońca jak na lekarstwo, ciągle pada, wieje.... brrr....
W miniony weekend byłam z rodzicami i Bąblem na działce... pogoda nie dopisała, całą sobotę była gęsta i przenikliwa mżawka, w niedzielę już nie padało ale słońca próżno było szukać.
Nie przeszkadzało to jednak Tacie wstać w środku nocy i iść na grzybki.
Oto efekty.
To co Tata "Król lasu" przyniósł, zostało wysuszone lub zamarynowane.
Były też ponowne zbiory malin. Tym razem zostały zamknięte w butelkach (z powodu braku słoików, które wszystkie "poszły" na grzybki) i przesypane cukrem a następnie zapasteryzowane na zimę, bo naleśników, do ciasta, i do jedzenia samodzielnie ;)
Zbieraliśmy oczywiście też jabłka które obrodziły jak co roku, w ogóle nie stosując się do zasad, że co drugi sezon odpoczywają. One mają raczej cykle jabłek dużo lub bardzo dużo. Zostały oczywiście zamknięte w słoikach na szarlotki, do naleśników i dla Bąbla do jedzenia wprost ze słoika. On już z resztą pochłonął na działce tonę tych jabłek prosto z drzewa, nie zważając czy myte, czy ze skórką, wcinał i nie dał sobie zabrać. A w domu jabłuszka nie należą do ulubionych owoców, a na działce i owszem. :)
bardzo uroczy i bogato ilustrowany komentarz - grzyby fantastycznie malutkie, jak żadnego roku trafiliśmy na początek wysypu. Szkoda, że nie ma zdjęcia Bartka, jak dzielnie pomagał dziadkowi przy cukiniach i drewutce. A maliny - cudo. M.
OdpowiedzUsuń